Jak trafiliśmy na Wyspy Kanaryjskie? Czy wakacje w środku zimy są w Twoim zasięgu?

Jednym z moich marzeń był wyjazd do miejsca gdzie jest ciepło wtedy kiedy w Polsce szaleje mroźna zima. Jednak przez długi czas myślałam, że jest to poza moim zasięgiem głównie ze względów finansowych. Aż tu nagle dwa lata temu jako pracująca kilka godzin w tygodniu  studentka poleciałam razem z moim mężem na Wyspy Kanaryjskie i spędziłam tam siedem fantastycznych dni w otoczeniu palm, oceanu, pozytywnych ludzi i wymarzonej słoneczniej pogody. Było to             w lutym, kiedy w Polsce sypał śnieg, a temperatura dochodziła do minus 20 stopni Celsjusza.

Jak to się w zasadzie stało, że trafiliśmy na Teneryfę?

W okolicach września napisałam do jednego z biur podróży i poprosiłam o przesłanie kilku ofert. Nie określiłam gdzie chciałabym pojechać. Jedynym warunkiem miała być pogoda i odpowiedni termin czyli ferie zimowe. W odpowiedzi dostałam kilka propozycji wyjazdów do Egiptu, Turcji i na Teneryfę. Ceny powaliły mnie z nóg dlatego szybko przestałam łudzić się, że gdziekolwiek pojedziemy.

W międzyczasie moja siostra znalazła bardzo tanie bilety lotnicze do Londynu. Nigdy wcześniej nie byłam w stolicy Anglii, termin wyjazdu pokrywał się z wolnym weekendem przed feriami, do tego bilety kosztowały niecałe 100 zł od osoby więc nie myśląc wiele kupiłam je.

Kilka godzin po udanej transakcji kiedy do domu wrócił mój mąż, pełna ekscytacji oznajmiłam mu, że lecimy na weekend do Londynu. I tak naprawdę dzięki jego negatywnej reakcji, godzinę później mieliśmy zabukowane bilety na Teneryfę.

Na wiadomość o weekendzie w Londynie, mąż zareagował bez entuzjazmu wręcz z pretensjami. Nie ma się co dziwić, przecież mieliśmy polecieć w miejsce gdzie jest ciepło i słonecznie, a nie deszczowo i ponuro. Wiedząc, że mój ulubiony Wizz Air wprowadził loty na Teneryfę, mając gdzieś z tyłu głowy oferty z biura podróży i kilka pięknych zdjęć szwagierki, która była na wyspie w podróży poślubnej, jeszcze tego samego wieczoru zdecydowaliśmy, że zorganizujemy sobie zimowy wyjazd do ciepłych krajów na własną rękę. 

Nie jesteście w stanie wyobrazić sobie jak bardzo podekscytowana i jednocześnie przerażona byłam tego wieczoru.            Do tej pory miałam za sobą dwa loty samolotem. Jeden do Bułgarii na zorganizowany wyjazd, a drugi samodzielny do Rzymu, gdzie byłam kilka lat wcześniej więc w jakimś stopniu znałam to miejsce.

A tu nagle wymyśliliśmy sobie Wyspy Kanaryjskie, to brzmiało bardzo egzotycznie i nieznajomo. 

O Teneryfie nie wiedziałam praktycznie nic, aż do czasu kiedy szukając noclegu zdziwiła mnie rozbieżność cenowa. Już nawet miałam bukować przepiękny pokój z tarasem i ogrodem pełnym bananowców (cudo!) kiedy zauważyłam, że ceny noclegów na południu wyspy znacząco różnią się od tych na północy. Jest to spowodowane szczególnie temperaturą, ponieważ na północy w okresie zimowym może być nawet 10 stopni chłodniej, a to dosyć znacząca informacja. 

Wiedziałam już żeby szukać na południu, kiedy nagle na mapie zauważyłam, że na Teneryfie są dwa lotniska. Jak to dobrze, że tanie linie lotnicze latają właśnie na południe, a nie na północ. Teraz zanim kupie bilety zawsze sprawdzam        w której części wyspy czy kraju ląduje mój samolot. Teneryfa nie jest duża i bardzo dobrze skomunikowana, więc                w zasadzie przejazd nie stanowiłby problemu, ale wtedy nie byłam tego świadoma więc odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że lądujemy w odpowiednim miejscu.

 

Nocleg zarezerwowałam na stronie Airbnb i to też był eksperyment ponieważ nie korzystałam z tego portalu wcześniej. Skusiła mnie cena i lokalizacja. Podglądając mapę wiedzieliśmy, że w miejscowości El Fraile nie ma ładnej, dużej plaży,    ale jest ona blisko lotniska i dużych kurortów turystycznych do których można dojechać autobusem. Nastawialiśmy się na zwiedzanie więc pokój za 110 euro na tydzień od dwóch osób z dostępem do kuchni i łazienką wydawał się atrakcyjną ofertą. Jak się później okazało wybór tego miejsca przysporzył mi sporo stresu i nerwów… 

Dwa tygodnie przed wylotem, zaczęłam intensywnie planować nasz pobyt. Chciałam zwiedzić wyspę i przeglądając Internet przez przypadek trafiłam na polskie biuro podróży organizujące wycieczki po Teneryfie. Z tego względu, że sporo zaoszczędziliśmy na biletach i noclegu postanowiłam, że skorzystamy z oferty biura. Rezerwując wycieczki pani pracująca w biurze zapytała mnie w jakiej miejscowości mamy nocleg i kiedy usłyszała, że planujemy zatrzymać się w El Fraile była delikatnie mówiąc zszokowana… 

Powiedziała nam, że jest to jedna z najgorszych miejscowości na wyspie zamieszkiwana głównie przez ciemnoskóre osoby   i co najgorsze, że dochodzi tam  do dużej ilości przestępstw i kradzieży więc jest niebezpiecznie. Poradziła nam żeby koniecznie poszukać innego noclegu. 

Po tej rozmowie byłam wściekła i jednocześnie przerażona. Nie przeszkadza mi to, że moim sąsiadem będzie osoba o innym kolorze skóry, nie oczekuję luksusu w pokoju za 110 euro, ale kiedy dowiaduje się, że może grozić mi niebezpieczeństwo to wtedy żarty się kończą. Tego dnia przetrząsnęłam Internet wzdłuż i wszerz. Okazało się, że nawet na FB są grupy gdzie Polacy wynajmują mieszkania na wakacyjny pobyt na Teneryfie, jednak na dwa tygodnie przed przyjazdem ceny były kosmiczne, a wybór bardzo mały. Stwierdziłam jednak, że napiszę jeszcze na grupie i zapytam naszych rodaków co myślą o El Fraile. Odzew był duży, wszyscy nam odradzali pobyt w tym miejscu. Na szczęście trafiłam na panią Maję, która nie miała co prawda wolnego apartamentu, ale za to męża policjanta. Podałam jej nasz dokładny adres i okazało się, że ich znajomy mieszka w sąsiedztwie i ta okolica jest spokojna. Postanowiliśmy nie zmieniać noclegu, ostatecznie okazało się, że w naszej okolicy faktycznie mieszkali tkz. lokalesi i nie była to turystyczna dzielnica. Było jednak czysto i bezpieczenie, mieszkanie również było na odpowiednim poziomie. Pomimo tego, że najadłam się strachu ostatecznie byłam zadowolona z lokalizacji i do tego miałam okazję zobaczyć jak tak naprawdę żyje się i mieszka na Teneryfie od kuchni. 

Pomimo tego, że wysiadając z samolotu przywitała nas piękna, słoneczna pogoda jakoś nie docierało do mnie to, gdzie jestem. Pamiętam, że po pierwszej nocy spędzonej w mieszkaniu zbieraliśmy się do wyjścia i ubrałam na siebie getry, koszulkę i sweter, a w razie czego do torebki spakowałam strój kąpielowy i lekkie ubranie. Kiedy dotarliśmy na plażę czułam się jak głupek w tych moich ciuchach widząc jak ludzie opalają się i pływają w oceanie. Naprawdę, nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Bo przecież jeszcze wczoraj chodziłam w kozakach, grubej kurtce, czapce i rękawiczkach, a teraz stoję w japonkach, jest gorąco, jestem na wakacjach w środku mroźnej zimy. 

Idąc z autobusu trafiliśmy prosto na plaże w miejscowości Los Christianos. W zasadzie to był to port z którego odpływał między innymi prom. Kiedy opadły już pierwsze emocje stwierdziliśmy, że pójdziemy na spacer zobaczyć czy może dalej nie ma lepszej plaży. Nie wiem za bardzo jak to wytłumaczyć, ale kiedy przeszliśmy na drugą stronę drogi, minęliśmy ogromny parking naszym oczom ukazała się aleja palm, przepiękne piaszczyste plaże i widok na otwarty ocean. Tak właśnie odkryliśmy trzy największe i najdroższe kurorty turystyczne na południu Teneryfy: Los Christianos, Playa de Las Americas i Costa Adeje.

Pamiętam wtedy jak wyciągnęłam komórkę i nagrałam filmik mówiąc: Tutaj przyjedziemy, będziemy mieszkać i plażować w przyszłym roku. I tak też się stało.

Może pomyślisz sobie, że przesadzam i za bardzo podniecam się tą całą Teneryfą, bo przecież jest wiele innych pięknych miejsc. Pewnie, że tak. Jest ich cała masa, ale to właśnie wyjazd na Teneryfę uzmysłowił mi, że to wszystko jest w zasięgu naszej ręki. Nie trzeba mieć mega grubego portfela, nie trzeba jechać na all inclusive do wypasionego hotelu. Wystarczy poszperać w Internecie, zarezerwować bilet, znaleźć nocleg i przede wszystkim odważyć się i pojechać. Wsiąść na miejscu do autobusu, wypożyczyć samochód, pójść na spacer i odkrywać nowe miejsca.  

O takim wyjeździe marzyłam kilka lat, na początku tłumiłam w sobie tą myśl wmawiając, że to nie dla mnie. Później zaczęłam mówić o tym głośno i myśleć coraz bardziej intensywnie. Aż w końcu wylądowałam na tych moich Kanarach i pokochałam je całym sercem. I w tym roku też tam polecę, po raz trzeci, bo jest jeszcze tyle miejsc do których nie dotarłam.

Dziękuje wszystkim którzy wytrwali i doczytali mój post do końca 😉 muszę przeprosić Was za jakość niektórych zdjęć (nie zabrałam na Teneryfę aparatu fotograficznego – NAJWIĘKSZY BŁĄD), dlatego część to zdjęcia z telefonu, a część pożyczyłam sobie ze strony pixabay.com.

Już pracuję nad postem w którym zdradzę Wam jak samodzielnie zorganizować zimowy wyjazd na ciepłą Teneryfę.

Do poczytania,

Kasia.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *